104 dni do wiosny

 

  Za oknem taka zamieć, że nie widać domów po drugiej stronie ulicy... A Zocha właśnie wyjechała do domu. Przyjechała zrobić sobie u nas obiad, bo u niej nie ma prądu - teraz się wydało, kto mieszka na wsi, a kto w mieście. Zocha idzie dziś na pracową Wigilię i jara się, że może pozna osobiście Pascala i Okrasę. Ach, social media ninja być... ;)

   W związku z odwiedzinami ciotki Martinity i jej kolegi o statusie bliżej nieokreślonym posprzątałam trochę. Odkurzyłam i umyłam podłogę, niech na więcej nie liczą. No i przycięłam trochę roślin w akwarium, dzięki temu okazało się, że rybki potrafią się poruszać, jeśli da im się trochę miejsca.

  A u konia nie byłam od wtorku, to chyba jakiś przykry rekord. A Milena mi się tu chwali, jak regularnie wsiada. Ja jej jeszcze pokażę. Myślałam, że może sobie skoczę dziś wieczorem zrobić kopyta i ogólne SPA, ale że nagle spadło 30kg śniegu na centymetr kwadratowy ("czy to jest śnieg?!") to jakoś mi się zachciało zostać w domu... Może ten orkan to znak, że powinnam dokończyć magisterkę? Promotorowi w końcu udało się doczytać do końca mojej pracy (naprawdę! I to ze zrozumieniem, bo poprawki wprowadził!).

  Tak tęsknię za latem :(
  Prace pisało się znacznie lepiej, leżąc na leżaku wśród kwiatków... Dziś H. napisała mi, że lato jest nudne. Nuda = spokój. Wystarczy mi już tych atrakcji, zwłaszcza pogodowych.

Tak właśnie wygląda na dworze! I co, miłośnicy zimy?!
MOŻE PÓJDZIECIE SIĘ PRZEWIETRZYĆ, CO?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze na moim blogu