Zielona Góra

Winnica w Gorzykowie - widok na Pradolinę Odry


   Pytacie, jakim cudem znalazłam się nagle w Zielonej Górze?
   Otóż poczułam nieodpartą, przemożną i oczywiście uświęconą chęć ujrzenia świebodzińskiego Jezusa w całej majestatycznej okazałości.

   Nie wierzycie? No dobra, pojechałam na zlot motocyklistów.

   Nadal nie? OK, to było tak...
   
   Do polskiej stolicy win zaprosiła mnie Baśka, z którą ka łaskawie zetknęło mnie w Górach Sowich. Oczywiście, żądna wycieczkowych przygód nie mogłam odmówić i już o 10:59 siedziałam w pociągu. Wbrew prognozom pogody, przez cały weekend nie spadła na nas ani jedna kropla deszczu. Tak to Baśka umie zorganizować pogodę. Szkoda tylko, że w całej swej organizatorskiej krasie nie powiedziała mi, że mam wziąć taką na przykład PIDŻAMĘ. Ruszyłam w podróż święcie przekonana, że wieczorem wrócę do domu. Zaszło drobne nieporozumienie, jednak takie niewielkie potknięcie nam - mistrzyniom improwizacji - zaszkodzić nie mogło. 

   Oczywiście pierwszym przystankiem musiała być winnica w Gorzykowie, gdzie - jak oznajmiła wielce podjarana Baśka - kręcili odcinek "Rodzinki PL" z jej ukochanym Karolakiem (słuchajcie, to jeszcze nie wszystko, ona do tego czyta Coelho. Ale wybaczam, bo równa z niej babka). Winny Dworek to naprawdę piękny obiekt, malowniczo ulokowany na wzgórzu nad Pradoliną Odry.


Idealne miejsce na wesele, prawda? NO WŁAŚNIE,
miałyśmy do wyboru: albo zmyjemy się przed gośćmi, albo wbijamy na imprezę.

"Mamo, przecież wypiłam tylko jedną butelkę"
PS TO JA 

    Oczywiście celem wieczornej degustacji Baśka nabyła butelkę, ja również - Heniu chce ją wypić o zachodzie słońca, gdy będziemy patrzeć na pasące się na łące dumne konie. (W dupę będą się nam wrzynać kamienie z nasypu, będą nas jadły komary, a jako tło dźwiękowe wystąpi chórek trzech głodnych owiec).

To taki widoczek jak na pierwszym zdjęciu, tylko bardziej w lewo. Pradolina Odry.


   Ponieważ totalnie nie znam się na winach, pozwolę sobie skopiować opis ze strony oraz dodać krótką adnotację własną do wina Riesling znad Pradoliny.
Wino półwytrawne, białe o słomkowo złocistej barwie i wspaniałym owocowym bukiecie. Wino z delikatną nutą moreli oraz owoców tropikalnych i z wyraźnym mineralnym odcieniem. Wino skoncentrowane, głębokie i harmonijne. Zawsze eleganckie.
   No czyli w sensie że generalnie smaczne, moje chamskie podniebienie preferujące słodkie ulepki było zadowolone.
Wino półwytrawne, jego słodycz komponuje się z daniami z ryb, owoców morza, delikatnych mięs i pasztetów. Polecamy do drobiu, do dań sezonowych jak szparagi, potraw gdzie występują sosy łagodne serowe i śmietanowe, potraw kuchni wschodniej oraz sałatek.
Najlepiej smakuje uprzednio wstrząśnięte podczas biegu na autobus nocny numer 11. 
 To już mój dopisek. Jeśli igrzyska olimpijskie wprowadzą dyscyplinę biegu z otwartą butelką wina, to mamy już obiecującą zawodniczkę.




    Punktem drugim naszej wycieczki był, uwaga uwaga, zlot motocyklistów w Łagowie. Tak, mówiłam serio. Sama miałam ochotę sobie zaśpiewać "co ja robię tuuu, uuuu", jednak dałam się ponieść festiwalwej fali i zdobyłam się na drobne zawieszenie broni: powiedzmy, że wkurwiają mnie tylko motocykliści, łamiący artykuł 29. par. 1 ustawy o ochronie lasów z 1997. Znajcie me dobre serce. 

   Okazało się, że w drodze do Łagowa przejechałyśmy przez Świebodzin. Tak, no przecież pisałam serio. Wielki Jezus znienacka to moja ulubiona atrakcja z całej tej wycieczki. Niestety, Baśka nie przygotowała się do roli przewodnika i nie umiała odpowiedzieć na moje pytania, np. czy można wejść Jezusowi na głowę, czy przywieźli go tutaj w całości, czy ktoś wpadł na pomysł postawienia go na trzeźwo (założę się, że nie) oraz dlaczego nie wybudowali z drugiej strony gigantycznego Czesława Niemena.
   - Ja tu tyle razy przejeżdżam, że już nawet nie zwracam na niego uwagi.
   Jak można NIE ZWRÓCIĆ UWAGI na 52 metrowego Jezusa na środku pola!? 

Nie wiem, jak wyglądałby moje życie, jakbym miała taki widok za oknem
(obczajcie: na przykład zamiast wieży RTV na Piątkowie)

To akurat nie jest moje zdjęcie, tylko z internetów. Nie zdążyłam pstryknąć z tej perspektywy.
Ale byłam na 100% przekonana, że ktoś już wpadł na ten pomysł, bo to zbyt piękne. 

Nie mogę się powstrzymać przed dodaniem małej ciekawostki natury technicznej.

Dane techniczne budowli:
Ciężar: 470 ton.
Materiał: beton z wkładkami stalowymi (żelbet).
Wysokość figury: 33 m.
Wysokość korony: 3 m, aluminiowa ,pozłacana o wadze 500 kg.
Szerokość (rozpiętość ramion): 24 m.
          (źródło: http://nickt.pl/swiebodzin-jezus/)
   
  To oznacza, że Grażynka jest cięższa niż jezusowa korona. 

    Na co dzień Łagów to mała, cicha miejscowość wypoczynkowa na przesmyku pomiędzy jeziorami Trześniowskim i Łagowskim, a całość mieści się na terenie Krajobrazowego Parku Łagowskiego. To znaczy, wierzę na słowo, bo w sobotę zmieniło się w stolicę dudniących maszyn, rocka, ludzi w skórach, ćwiekach i glanach. Na wejściu wita nas stary wiadukt kolejowy o wysokości 25 m. To chyba oczywiste, że musiałam tam wleźć. 

Wiadukt powstał w 1909 r.

Widok z góry na jezioro oraz Łagów, ale głównie to jednak na świerk.

   W Łagowie znajduje się także gotycki zamek joannitów z XIV, z wieżą o wysokości 35 m. W środku znajduje się restauracja i hotel oraz oczywiście STRAGANIK Z MAGNESAMI. To bardzo istotna informacja.






Na północy znajduje się Jezioro Trześniowskie, a na południu Łagowskie. Ze względu na dużą głębokość (w niektórych miejscach niemal 60 m) cieszy się dużym zainteresowaniem nurków, którzy mogą np. wyławiać z dna zegarki, które KOMUŚ spadły do wody na pomoście, prawda? 

Jezioro Łagowskie (widok z wieży)

Jezioro Trześniowskie, które wydaje się mniejsze, a jest większe i głębsze (to skomplikowane, wiem).



    Po atrakcjach typu wspinaczkowego można było zalegnąć na pomoście z wesołą kompanią. Oczywiście pilot wycieczki nie przekazał mi informacji, że mam wziąć strój kąpielowy, a szkoda, bo woda wyglądała bardzo zachęcająco. Było miło, ale w końcu trzeba było wracać, co oczywiście wcale nie oznaczało końca atrakcji, ponieważ czekało mnie jeszcze nocne życie Zielonej Góry. Nocne życie polega na piciu wina w Marcepanie oraz smyraniu bachusika po beczułce wina. 

   Mylił się ten, kto twierdził, że po nocnym życiu należy się wyspać. Drzonków się sam nie zwiedzi.





Właśnie odkryłam, że pensjonat w Drzonkowie za miesiąc to zaledwie 650 zł... jestem w lekkim szoku... może czas na przeprowadzkę? Karina, co ty na to?

Plac - marzenie...

   Następnym punktem było muzeum etnograficzne w Ochli. Akurat trafiłyśmy na Święto Miodu. Na jednym z wielu straganów z lokalnymi wyrobami Baśka nabyła pastiłę, czyli taki starożytny słowiański batonik energetyczny. Sprasowany miąższ z owoców gotuje się z miodem lub cukrem i tak zagęszczoną masę wylewa cienką warstwą. Niezastąpiona dawka energii podczas dużego wysiłku fizycznego, a wręcz umysłowego. Pan tak to zareklamował, że bałyśmy się, że skutki spożycia będą zbliżone do efektu po gumijagodach.


Ręcznie pisana etykietka, bo pani się zepsuła drukarka. 


      

Koronki robione na szydełku

Taaaaki wybór...


Mielenie zboża na mąkę. Takie tam kobiece obowiązki,
polegające na kręceniu 40-sto kilowym kamlotem.

      

Można było spróbować swoich sił w przędzeniu wełny oraz lnu.

Tu mogłabym mieszkać, nawet bez internetu. Przędłabym se te niteczki.

     Ponieważ okazało się, że potrzebujemy prawdziwego kopa energetycznego (a nie jakieś tam owocowe miąższe), pojechałyśmy na pizzę do Papa Pizza. Do dziś nie wiem, czy pizza była tak smaczna, czy ja byłam tak bardzo głodna. Nie zrobiłam zdjęcia, bo musiałam ją jak najszybciej zjeść. Poza tym, do cholery, to nie jakiś jebany instagram, tylko uczciwy blożek. W każdym bądź razie, polecam serdecznie.

  To był ostatni punkt wycieczki i nadszedł czas powrotu do domu. Pozdrawiam serdecznie Oliwię, która cierpliwie brała udział w całej wycieczce i znosiła takie przykrości jak np. puszczanie płyty "The best of ŁZY" i wrzucanie biżuterii do wody. Pozdrawiam także kota Zuzię, która uświadomiła mi, jak bardzo spasione, rozpieszczone, bezczelne i żarłoczne są moje koty.
   Baśka, następnym razem nie odpuszczę, musimy wejść na Jezusa! Tam jest sklepik z pamiątkami, po prostu muszą mieć jakieś jezusowe magnesy!

Kot Zuzia

To by było na tyle. 

Nie wyłączajcie odbiorników - za tydzień wycieczka z Mileną w Bieszczady!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

komentarze na moim blogu